Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ona rozśmiała się całkiem swobodnie, a mnie się zdawało, że mi ktoś roztopiony ołów do mózgu wlewa... Ona się ciągle śmiała, mówiąc:
— Widzicie Siemion Andrejewicz... was wzięli, ja nie mogłam wiedzieć, co z wami się stanie, myślałam, że gdzieś przepadniecie marnie.... W pół roku po waszem uwięzieniu trafił mi się konkurent Franc Fridrichowicz Gejcyg, urzędnik przy intendanturze, porządny człowiek... Cóż było robić? Matka chora, umierająca życzyła sobie tego, ja nie byłam od tego... Franc, przystojny mężczyzna, podobał mi się... więc poszłam... Dobry człowiek, szczęśliwą z nim jestem.
Mówiła to tak swobodnie i wesoło, jakby opowiadała o wczorajszej przechadzce; taki wyraz dobroduszności jaśniał na jej okrągłej, czerwonej i połyskiwać już trochę zaczynającej twarzyczce, że aż wstyd mi się zrobiło mego tragicznego nastroju; roześmiałem się sam. Ucieszyło ją to widocznie, bo nieprzerywając mówiła dalej, coraz weselej się uśmiechając:
— I dobrze się stało! Coby nam było przyszło z tego, gdybym była na was czekała? Partyę byłabym straciła, a wy... cobyście byli ze mną robili? Z uniwersytetu podobno was wypędzili, Aleksiej mi o tem mówił, stopnia nie macie, miejsca żadnego nie dostaniecie, gdzież wam się żenić? Ot! doprawdy, że lepiej się stało!
Zacząłem i ja sam uczuwać, że lepiej się stało.
— Cóż tam z moimi słychać? — spytałem z niepokojem.

— Cóż? zwyczajne sprawy. Słyszałam, że starzy pomarli, a Docia z Aleksiejem mieszkają na Prarieznoj Nr 28, idźcie tam do nich, to się o wszystkiem dowiecie. Mego męża tylko co z prysiudźtwia[1] nie widać, on by nie był rad, jakby was tutaj zobaczył... Widzicie — dodała uśmiechając się najdobroduszniej w świecie — zawsze to nieprzyjemnie urzędnikowi państwowemu zastać w domu gościa prosto z tiurmy.

  1. Biuro urzędowe.