Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będzie śmiał nic powiedzieć, bo z woli ludu działać będą. Nie! nie! po stokroć nie! My nie możemy dopuścić do ogłoszenia konstytucyi, nie możemy oddać tego stada baranów do uprawomocnionej strzyży... Raczej uciec się do ostatecznych środków... Raczej śmierć dla Loris-Melikowa!... Śmierć dla tyrana Aleksandra II!
Na te słowa mróz po nas przeszedł. My Rusini, pośród których było wielu chłopskich synów, chowaliśmy w sercach bądź co bądź cześć i wdzięczność dla osoby dobrotliwego i wspaniałomyślnego monarchy, który lud kreposny z niewoli pomieszczykow wyswobodził. Ozwały się tu i owdzie energiczne protesty, ale »nieprzejednani« zagłuszyli je natychmiast i zagrozili najstraszniejszą zemstą temu, ktoby tajemnicę choć pół-słówkiem zdradził; wiedzieliśmy dowodnie, że groźbę wykonaliby z pewnością. Groźby te zresztą były zupełnie zbyteczne, lecz nikt z naszych nie mógł się domyśleć, kiedy, jak i przez kogo zamach ten miał być wykonany; wprawdzie ludzie, biorący udział w zgromadzeniach, wiedzieli już o istnieniu sprzysiężenia na życie cesarza, wprawdzie wieść ta szerzyła się pomiędzy młodzieżą z błyskawiczną szybkością, nikt jednak nie był w stanie odkryć sprzysiężenia — zapobiedz zbrodni.
Dnia tego byłem raz ostatni na rewolucyjnem zgromadzeniu. W tydzień później przyszedł do mnie jeden z komitetowych i oświadczył mi, że »naczelna trójka« ma mnie w podejrzeniu, że kazano mnie śledzić, i że ciężko odpokutuję każde słowo, któreby mogło wprowadzić policyę na ślad organizacyi.
Wytłumaczyłem mu, że na zgromadzenia nie chodzę, bo jako Rusin mam co innego do czynienia — niż mieszać się do zatargów i walk, jakie powstają między jedną a drugą partyą rządzącego i panującego nam narodu. Co do zdrady — upewniłem go, że mogą być zupełnie spokojni — wszak od trzech lat prawie wiem o spiskach i zgromadzeniach, więc mogłem zdradzić i przedtem.
Wyszedł, powtarzając groźbę.