Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bliższe nasze poznanie rozpoczęło się od tego, że kiedyś po obiedzie Liza poprosiła mnie, bym przejrzał i poprawił jej wypracowanie z literatury; wziąłem zeszyt, uśmiechając się ironicznie i poszedłem do mego pokoju — przyznam się, że byłem pewny, iż spotkam się z całą kupą nonsensów.
Zacząłem czytać i z podziwienia wyjść nie mogłem; wprawdzie tu i owdzie spostrzegłem kilka omyłek gramatycznych lub ortograficznych, ale całość wypracowania szesnastoletniej dziewczyny zaimponowała mi ogromnie. Po przeczytaniu pierwszej stronnicy usłyszałem jakiś szelest za plecami, podniosłem oczy i ujrzałem Lizę, stojącą tuż obok mnie. Była mocno zarumienioną, szczupła, nierozwinięta jeszcze jej pierś podnosiła się i opadała nieregularnie, a z ładnych modro-błękitnych ocząt, z zakłopotanego wyrazu okrągłej twarzyczki, przezierał niepokój i niepewność.
— Z jakiej książki przepisałaś to pani? — spytałem szorstko.
Dziewczyna zarumieniła się jeszcze mocniej, a w oczach jej zauważyłem błyskawicę gniewu i oburzenia.
— Gdybym była przepisała, to nie miałabym była potrzeby prosić pana o poprawianie — odpowiedziała rozdrażnionym głosem i nie patrząc na mnie, sięgnęła pospiesznie ręką po zeszyt. Nie dałem jej go wziąć, przytrzymałem jej drobną rękę i przeczytałem do końca. Ona stała milcząca obok, czekając wyroku.
Skończyłem i spojrzałem znowu na nią z niedowierzaniem; wypracowanie napisane było doskonale, niezwyczajnie; czułem to, że ja, student filologii, nie potrafiłbym tak napisać, a miałem się za mądrego. Od owej chwili zacząłem się bacznie przypatrywać Lizie.
O miłości, o kochaniu z początku ani mi się śniło; patrzyłem na nią, jak na okaz niezwykle zdolnej dziewczyny; rozmawialiśmy z sobą coraz częściej, coraz dłużej. Gdy nadeszła wiosna, chodziliśmy z sobą na spacery w dwie pary ja z Lizą, Docia zaś z jej bratem Aleksiejem Lisicynem. Ci,