Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogli taką piosnkę o swej ojczyźnie śpiewać. Później przekonałem się, że mieli zupełną słuszność, że dla wszystkich Rosyan, mających szlachetniejsze porywy, idealniejsze cele, dzisiejsza Rosya przestała już być ojczyzną, a stała się — krajem niewoli egipskiej.
Wolnodumcy ci rosyjscy powoli wciągali i nas Rusinów do swej roboty; Serbowie, Bułgarzy, Czarnogórcy dawno już byli z nimi w porozumieniu. Polaków tylko nie mogli zwabić. W tym czasie pierwszy raz zetknąłem się z Polakami. Niezbyt wielu było ich w Kijowie, a ci, co byli, dzielili się na dwie zupełnie oddzielne, nie stykające się ze sobą partye. Jedna liczniejsza, po największej części ze studentów medycyny złożona; — ci o chlebie powszednim myśleli — ubodzy, straszliwie ubodzy chłopcy o wszystkiem zapomnieli w nauce pogrążeni, w nauce, która im kiedyś miała dać stanowisko i sposób do życia. Drudzy, panicze, z tytułu byli tylko studentami, na wykłady nie przychodzili prawie nigdy, z bogatą rosyjską młodzieżą za pan brat przestawali i z nimi razem powozami czasem do uniwersytetu zaglądali, a po całych dniach i nocach u Sitowej w operetkowym teatrze siedzieli, z aktorkami się zabawiając.
O jakiemkolwiek porozumieniu między nami a Polakami, do którejbądź partyi należącymi, nawet mowy być nie mogło. Myśmy im nieufali — oni nas unikali i bali się nawet pozoru jakiego zetknięcia.
Z natury rzeczy musieliśmy wejść w ściślejszy stosunek z południowymi Słowianami i z wolnomyślnymi Moskalami, lecz ci ostatni nigdy nie odkryli nam swojej organizacyi, ani zapoznali dokładnie z celami, do których dążą. Poprostu pragnęli mieć z nas posłuszne narzędzie do wykonania swych ciemnych planów, chcieli cudzą ręką kasztany z ognia wyciągać.
W początkach chodziłem na te tajemnicze schadzki, na których więcej dysputowało się, niż robiło; więcej się krzyczało, niż postanawiało. Przy ciemnej, kopcącej lampie siady-