Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

muszę; a widzę, że gdy tylko ma wolną chwilę, to bezustannie czyta książki od pana przyniesione, lub biega do pana i dałby sobie oczy wydrapać za pana.
— Zkąd pani o tem wiedzieć może? doprawdy nie rozumiem.
— Sama na własne uszy słyszałam objawy tego uwielbienia. Podczas świąt był tu Adaś Kukowski i coś tam na pana powiedział, za to Kwitka tak się nań oburzył, że omal do awantury nie przyszło, ledwie uspokoić ich zdołałam.
Ostatnie słowa pani Malwiny prawdziwą przyjemność mi zrobiły. Pomyślawszy jednak głębiej nad całą tą rozmową, uczułem pewne współczucie dla Kwitki, żal mi go się zrobiło. Znałem panią Malwinę doskonale; przez kilka lat »przyjaźni« nauczyłem się rozumieć doskonale wszelkie objawy jej uczuć, które zaczynały się i kończyły na »egzaltacyi na zimno«, lubiła się bawić w miłość, a zabawę tę zwała dla odmiany: to przyjaźnią, to sympatyą dusz, to powinowactwem inteligencyi; bałem się więc, ażeby dla młodego i widocznie wrażliwego chłopca którakolwiek z tych odmian chłodnego sentymentu nie stała się pożarem, szerzącym w duszy zniszczenie; przekonałem się później, że obawa moja była zupełnie płonną. — Kwitka znał świat, kobiety i ich uczucia daleko lepiej, niż ja, narzucający mu się na opiekuna.
Gdy wyjeżdżałem, Kwitka odprowadził mię na ganek; na pożegnanie szepnąłem mu, ściskając go za rękę:
— Jutro święto, będziesz pan miał czas, przyjdź do mnie na obiad, będę czekał pana.
Konie ruszyły i nie spostrzegłem się nawet, kiedy znalazłem się w domu. Cały czas myślałem o tym Rusinie, o całym ich narodzie, budzącym się do życia, błądzącym po manowcach i niemogącym odnaleść prawdziwej drogi, zdroweog kierunku i celu.
Na tem ciemnem, mrocznem tle zarysowywały się tu i owdzie postacie jasne, natchnione, pełne poświęcenia, które otaczało ją świetlaną aureolą niby proroków jakich; zdawało