Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To King! To King! — dławił się Stalky z głową pod poduszką kanapy.
M’Turk pożerał dywanik przed niepokalanym kominkiem, a kanapa skrzypiała w takt konwulsyjnych drgawek Beetle’a. Przez grube szkło widać było niebieskie, powykręcane, groźne figury.
— Ja — ja protestuję przeciw tej zniewadze!
King widocznie biegł pod górę.
— Ten człowiek spełniał tylko swój obowiązek. Pan pozwoli, że mu wręczę swą kartę wizytową!
— On jest w tennisowem ubraniu! — Stalky znów wsadził głowę pod poduszkę.
— Na nieszczęście — ku memu najwyższemu zmartwieniu — nie mam przy sobie ani jednego biletu, ale nazwisko moje jest King, szanowny panie, nauczyciel liceum i jestem gotów — najzupełniej gotów — ponieść wszelką odpowiedzialność za postępowanie tego człowieka. Widzieliśmy trzech...
— Widzieliście panowie moje tablice?
— Przyznaję, że tak, ale w tych okolicznościach...
— Ja jestem tu in loco parentis — przyłączył się do dyskusji niski głos Prout’a.
Można było słyszeć, jak sapał.
— Co takiego?
Pułkownik Dabney z każdą chwilą mówił coraz to wyraźniejszym akcentem irlandzkim.