Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i dał mi do zrozumienia, że Stalky jest czemś w rodzaju nietykalnego Guru. Na wszelki wypadek wziąłem cały oddział na pół porcji i kazałem ludziom bić w murach strzelnice.
Około południa zerwała się taka śnieżyca, że nieprzyjaciel zaprzestał strzelaniny. Odpowiadaliśmy zrzadka tylko, ponieważ mieliśmy strasznie mało amunicji. Dawaliśmy najwyżej pięć strzałów na godzinę, ale za to przeważnie celnych. Naraz, kiedy rozmawiałem z Rutton Linghiem, ujrzałem Stalky’ego, wychodzącego z wieży, z oczami obrzękłemi i w burce, oblepionej lodem, czerwonym jak wino.
— Nie można ufać tym śnieżycom! — wołał — Skoczcie czem prędzej i porwijcie, co się da. Między Khye-Kheenami i Malotami jest w tej chwili strzelanina.
Wysłałem Tertiusa z dwudziestu Pathanami. Brnęli przez jakiś czas głębokim śniegiem, aż wreszcie, w odległości jakich ośmiuset łokci natrafili na coś w rodzaju obozu, bronionego zaledwie przez paru ludzi i z pół tuzinem owiec przy ogniu. Ludzi natychmiast dokończyli, zabrali owce i tyle zboża, ile mogli unieść i wrócili szczęśliwie. Nikt do nich nie strzelał. Zdawało się, jak gdyby w pobliżu nie było psa z kulawą nogą, a śnieg padał wciąż dość gęsto.
— To się udało! — mówił Stalky, kiedy, zasiadłszy do obiadu, pożeraliśmy barana, upieczonego na stęplu od karabina. — Niema sensu narażać ludzi.