Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lop — rozkosznymi weteranami, na których jeżdżące na rowerach panny z okolicy mogły tylko zdaleka rzucić okiem. Z zaproszeń Dzieciucha wiedziałem, skąd jaki transport wojskowy nadszedł. Czasami sprowadzał kolegów w równym z nami wieku, czasem młodych, czerwieniących się łatwo olbrzymów, w których poznawałem byłych mikrusów, znanych mi jeszcze z drugiej przygotowawczej. Tych Dzieciuch i inni starsi pouczali o obowiązkach żołnierza.
— Ja musiałem z wojska wystąpić — mawiał Dzieciuch — z tego jednak nie wynika, aby olbrzymie zasoby mych doświadczeń musiały być dla przyszłości stracone.
Skończył właśnie trzydzieści lat i właśnie tegoż lata następująca depesza w rozkazującym tonie wezwała mnie na jego baronowski zamek:
— Dostałem dobry transport z Tamary, przyjeżdżaj.
Był to faktycznie nadzwyczaj dobry transport, dobrany wyłącznie dla mej osobistej przyjemności. Był tam łysawy, zniszczony kapitan piechoty hinduskiej, dygocący z febry poza swym olbrzymim, czerwonym nosem — a nazywał się kapitan Dickson. Był drugi kapitan, także z piechoty hinduskiej, z jasnym wąsem; twarz miał porcelanowo-białą, a ręce wątłe, ale odpowiadał wesoło, gdy go wołano Tertius. Był tam też człowiek olbrzymi i wyglądający wy-