Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wymowy. Ochrypłym głosem perorował o takich drobnostkach, jak marzenie o honorze i sławie, rzeczy, o których chłopcy nie rozmawiają nawet z najserdeczniejszymi przyjaciółmi, mówił, wyobrażając sobie w swej naiwności, że dopóki on się w liceum nie pokazał, nigdy o tych możliwościach nie myśleli. Wskazywał im świetne cele palcami, które zasmarowywały wszelki blask na horyzoncie. Profanował najtajniejsze zakątki ich dusz okrzykami i gestami. Polecał im zastanowić się nad czynami przodków w taki sposób, że się rumienili po same uszy. — „Niektórzy z nich — wołał głosem, jakby przecinającym lodowe milczenie — mieli może krewnych, którzy padli na polu bitwy w obronie ojczyzny.“ (Wielu z nich pomyślało w tej chwili o starej szabli, wiszącej w sieni lub w jadalni, a którą oglądali z podziwem lub gładzili ukradkiem, odkąd się mogli na nogach utrzymać.) Mówca zaklinał ich, aby naśladowali świetny przykład przodków, a chłopcy nie wiedzieli, gdzie oczy podziać.
Za młodzi byli, aby sobie móc jasno zdać sprawę ze swych wrażeń, ogarniał ich tylko coraz większy gniew, bo czuli, że ich znieważa ten tłusty pan, uważający „bile“ za grę!
Tak powoli zdążał ku efektowi końcowemu — którego, swoją drogą, użył później z niesłychanem powodzeniem na zebraniu wyborców — podczas gdy oni siedzieli, czerwieniąc się, zmieszani, upokorzeni, przygnębieni. Po wielu, wielu słowach, jedną ręką