Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już rozwinięcia pewnej gorliwości. Drużyna miała obowiązek pracować co najmniej cztery dni na tydzień i liceum zwolna zaczęło nabierać otuchy.
W ostatnim tygodniu przed matchem zaczęli się zjeżdżać Starzy Chłopcy, a pojawienie się każdego z nich było wprost proporcjonalne do ich wartości. Jaśnie wielmożnych panów kadetów z Sandhurst i Woolwich, którzy opuścili liceum przed rokiem, ale dźwigali teraz olbrzymie miecze u boku, witali ci, którzy do niedawna jeszcze siedzieli wraz z nimi na tej samej ławce, serdecznem „Servus, jak się masz, co słychać?“ Młodsi oficerowie obrony krajowej cieszyli się większym szacunkiem, ale mimo wszystko dawano im do poznania, że i oni nie są ulani z najszlachetniejszego metalu. Renegatów, którzy, przepadłszy przy egzaminie do Sandhurst, poświęcili się handlowi lub karjerze bankowej, witano po starej znajomości, jednakże bez najmniejszego zapału i większych ceremonij. Za to kiedy prawdziwi subalterni, oficerowie i istotni gentlemeni — ludzie, którzy wracali z końca świata i dlatego nie nosili już żadnych szabel, pojawiali się na widowni, przechadzając się pod ramię z rektorem, cała szkoła rozstępowała się na prawo i lewo w pełnem podziwu milczeniu. A gdy jeden z nich położył rękę na ramieniu Flintowi, samemu kierownikowi gier i sportu, wołając „Rany boskie, i któż to pozwala sobie tak rosnąć, ty byłeś przecie nędznym mikrusem, gdy ja