Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nadzwyczaj dziwny list. Czy wszyscy rodzice są nieuleczalnie chorzy? Cóż pan na to powie? — mówił rektor, podając Rev. Johnsowi list, napisany maczkiem na ośmiu stronach.
— „To mój jedyny syn, a w dodatku ja jestem wdową“... Najnierozumniejszy rodzaj ludzi!
Kapelan czytał, zagryzając wargi.
— Gdyby połowa tych zarzutów była prawdziwa, chłopak powinienby leżeć w lazarecie; a tymczasem wygląda znakomicie. Prawda, ogolił się. Sam zauważyłem.
— Pod przymusem, jak matka zaznacza. Znakomite! I jak zbawienne!
— Łatwo panu mówić! Pan jej odpisywać nie potrzebuje. Rzadko kiedy się zdarza, abym nie wiedział, co się dzieje w szkole — ale w tym wypadku istotnie nie rozumiem.
— Gdyby mnie pan pytał o zdanie, powiedziałbym, że pan nie potrzebuje się usprawiedliwiać. Jeśli się jest zmuszonym do brania uczniów w drodze konkursowej z pensjonatów korepetytorów...
— Dziś rano na lekcji ze mną trzymał się bardzo dobrze — rzekł rektor zamyślony — Prócz tego zachowywał się także nadzwyczaj przyzwoicie...
— Otóż, że wrócę jeszcze do tych wybiórków z bud konkursowych: Albo oni wychowują szkołę, albo też, jak w tym wypadku, szkoła wychowuje ich.