Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pozostawiają na strychu domu. Tunel mógł mieć trzy stopy szerokości, a światło przedostawało się doń tylko przez szpary z boku po obu stronach dymników.
— To dom Macrei — rzekł Stalky z wzrokiem utkwionym w odstęp trzeciego dymnika. — Widzę na kuferku Barnesa jego nazwisko. Ciszej, Beetle, nie rób takiego hałasu! Możemy się przedostać tędy na drugi koniec liceum. Naprzód! Jesteśmy teraz w domu Kinga, widzę koniec kufra Rattray’a. Och, jak od tych brudnych desek bolą kolana!
Słychać było, jak paznokciami drapał wapno.
— To sufit pod spodem — odezwał się Beetle — Uważajcie! Gdybyśmy to trochę rozluźnili, wapno zleciałoby prosto do sypialni na dole...
— Jazda! — szepnął M’Turk.
— Żeby się dać złapać? Ani myślę. O, jak ja daleko mogę dostać ręką między deskami!
Stalky aż po łokieć wsadził rękę między belki.
— Niema poco tu siedzieć. Wracajmy, pogadamy o tem odkryciu. Śmieszna dziura. Muszę powiedzieć, że jestem wdzięczny Kingowi za te jego hydrauliczne prace.
Chłopcy wyleźli z tunelu, oczyścili się szczotką, ukryli pistolety w nogawkach spodni i pobiegli ku idącej stromym wąwozem drodze, jakich w Devonshire jest mnóstwo, a w pobliżu której można było czasem ubić młodego królika. Wyciągnąwszy się