Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się ich nagiąć do ram wspólnej dyscypliny. Gdyby Prout’a pozostawiono w spokoju, dałby sobie z pewnością wcale dobrze radę ze swymi podwładnymi, na nieszczęście jego nie dawano mu nigdy spokoju, a jego uczniowie, dzięki właściwemu młodzieży, szatańskiemu darowi jasnowidzenia, doskonale wiedzieli, komu zawdzięczają te jego napady gorliwości.
— Czy mamy iść nadół, prosz pampsora? — zapytał M’Turk.
— Nie mam bynajmniej zamiaru zmuszać was do robienia tego, co stanowi najwyższą przyjemność przyzwoitego chłopca. Bardzo mi przykro.
Wyszedł zakłopotany z niejasnem uczuciem, iż rzucał dobre ziarno na opokę.
— I powiedzcie mi, po kiego licha on to wszystko robi? Na co się to przyda? — rzekł Beetle.
— Poprostu — zbujano go! — wykrzyknął Stalky — King urąga mu w sali nauczycielskiej za to, że nas za mało trzyma w karbach. Macrea bajdurzy o dyscyplinie, a Kopytko siedzi między nimi, pary z gęby nie puszcza i tylko się poci z całej siły. Niedawno temu, jak byłem w biurze po chleb, słyszałem jak Oke (gospodarz nauczycieli) rozmawiał o tem z Piekards’em (jednym ze służących domu Prout’a).
— I co mówił? — spytał M’Turk, rzucając Eryka w kąt.
— Mówił, że robią więcej hałasu, niż całe gniazdo, pełne kawek — a przeważnie mówią tak, jak gdy-