Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o kilka zagonów, skręcała właśnie koło jej naroża, opasując odwieczny Krąg Czarodziejski sczerniałej trawy — czyli „scenę“ teatru. Brzegi młynówki, porośnięte łozą, leszczyną i kaliną, były doskonałemi kulisami, za któremi ukrywać się mogli aktorzy oczekujący swej kolejki. Ktoś z dorosłych, oglądając ten teren, wyraził się, że sam Szekspir nie mógłby wymarzyć lepszej oprawy dla swego widowiska.
Ma się rozumieć, że dzieciom nie pozwolono urządzić przedstawienia w samą noc sobótkową. Rozpoczęły je przeto wieczorem, zaraz po podwieczorku, gdy po ziemi snuć się poczęły coraz to dłuższe cienie. Kolację wzięli z sobą; złożyły się na nią: jajka na twardo, herbatniki i garstka soli zawiniętej w papierek. Trzy krowy, niedawno wydojone, pasły się pracowicie, a pochrzęst skubanej trawy rozlegał się daleko po całej łące. Młyn właśnie szedł — i rzeczywiście tak dudnił i stukał, jak gdyby ktoś szedł prędko bosemi stopami po gołej ziemi. Na jakiejś furtce ogrodowej kukułka kukała swą urywaną śpiewkę czerwcową, a niestrudzony zimorodek przelatywał ustawicznie od młynówki do małego strumyczka płynącego po drugiej stronie łąki. Senna cisza pozatem panowała wszędzie w parnem powietrzu, przesyconem wonią słodyczki łąkowej i zeschniętej trawy.
Przedstawienie udało się wybornie. Dan pamiętał wszystkie swoje role: Puka, Kłęba i trzech Czaroludków, a Una nie opuściła ani jednego ze słów Tytanji; przebrnęła szczęśliwie, nawet to trudne