Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

poustawianych na sobie i wykopywać doły pod ziemią dla pomieszczenia biur. Utrzymywał, że Chicago jest miastem ożywionem i że ci wszyscy ludzie, śpieszący się wokoło mnie, zajęci są interesami, co znaczy, że starają się robić pieniądze, żeby nie umrzeć z braku pożywienia. Zawiózł mnie do kanałów czarnych, jak atrament, i przepełnionych niewypowiedzianemi obrzydliwościami, a potem kazał mi śledzić ruch przechodniów na mostach. Zaprowadził mnie do szynkowni i podczas, gdy piłem, zwrócił mi uwagę na posadzkę z cementu, z osadzonemi w nim sztukami monety. Hotentot nie dopuścił się gorszego barbarzyństwa. Wyglądało to nie brzydko, ale człowiek, który to wymyślił, nie miał na myśli piękna. Dorożkarz pokazał mi znów potem wielkie składy towarów, oblepione jaskrawemi szyldami i fantastycznemi, krzykliwemi ogłoszeniami. Patrząc na długą ulicę, przystrojoną w ten sposób, zdawało mi się, że każdy sprzedawca stoi w drzwiach swego sklepu i wyje:
— Na miłość pieniędzy zaklinam was! Kupujcie odemnie i tylko odemnie!
Czy kto z was widział rozdawanie żywności podczas głodowej klęski w Indyach? Mężczyźni podskakują w górę i podnoszą ręce nad głowami tłumu, żeby zwrócić na siebie uwagę, a kobiety klepią dzieci po brzuszkach i jęczą żałośliwie. Dawniej widziałem wspomaganie zgłodniałych, niż to współubieganie się białych ludzi o zyski. Tamtych rozumiem. Ci zaś wstrętem mnie przejmują. A dorożkarz utrzymywał, że to jest dowód postępu, z czego wyprowadziłem wniosek, że umie czytywać dzienniki. Dzienniki wmawiają w swoich czytelników, językiem zasto-