Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



XXXI.
O mieście „Świętych“. — Świątynia — Biblia mormonów i dziewczyna z Anglii. — Zdanie mieszkańców Wschodu o wielożeństwie.

Nawiązuję swe opowiadanie w wagonie wązkotorowej kolei, wiozącym mnie do Słonego Jeziora. Niema chyba na świecie nic, coby można porównać z torturą tej podróży. Blask tylko, pustynia i kurz. Żadnego oddziału dla palących. Siedziałem w umywalni z konduktorem i człowiekiem, który opowiadał o okrucieństwach Indyan głosem sennego dziecka, a klątwa za klątwą wymykały się z jego ust tak gładko, jak kwaśna śmietana wymyka się z dzbanka. Nie wiem, czy wiedział on, że mówi coś niewłaściwie, ale kilka jego klątw było dla mnie zupełną nowością, a jedna z nich wywołała zdumienie nawet u konduktora.
— Kiedy człowiek jest najczęściej samotny i prowadzi konia po górach, przyzwyczaja się mówić głośno do siebie, jak się trafi — zrobił uwagę konduktor, ten męczennik i rozdawca tortur.
A mnie stanął przed oczyma tamten człowiek, wspinający się po górach w świetle gwiazd, klnący, klnący bez wytchnienia...
Pęki łachmanów, przedstawione nam jako czerwonoskórzy znajomi, ukazywały się od czasu do czasu przy pociągu. Indyanie mają przywilej bezpłatnej jazdy na platformach wagonów. Nie wolno im wchodzić do wnętrza, więc naturalnie pociąg nie zadaje sobie trudu przystawania dla nich. Widziałem wsiadających w biegu i wysiadających w ten sam sposób, podczas gdy pociąg jechał po łuku. Tak jak mieszka-