Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

neli i kilku miseczkami, pełnemi odpowiednich kamyków. Zasiada i gładzi. Gładzi miesiąc, trzy miesiące, rok. Gładzi z zamiłowaniem, całą duszę wkładając w końce palców, i stopniowo wygładza się powierzchnia emalii, schodząc do równego poziomu ze srebrnym drucikiem, i rysunek występuje w całe-wspaniałości.
Jeden z robotników od miesiąca wygładzał wazonik pięć cali wysoki, miał przy nim roboty jeszcze na dwa miesiące. Kiedy ja będę w Ameryce, on będzie jeszcze gładził, a piękny rubinowego koloru smok na niebieskiem tle będzie coraz piękniejszy, z każdą łuską, z każdym wąsikiem obwiedzionym srebrną obwódką.
— Jest też i tania emalia — powiedział, uśmiechając się zarządca. — My nie możemy takiej wyrabiać. Ten wazonik będzie kosztował siedmdziesiąt dolarów...
Uszanowałem to jego „nie możemy” zamiast „nie wyrabiamy”. W tem wyrażeniu znać było artystę.
Ostatnia nasza wycieczka była do największego zakładu w Kioto, gdzie chłopcy robili złote inkrustacye na żelazie, siedząc na werandach z widokiem na ogród, piękniejszy jeszcze od wszystkich dotąd widzianych. Oprócz tych malców, dorosły robotnik zajęty był układaniem z żelaza, złota i srebra straszliwej przygody dwóch kapłanów, którzy zbudzili smoka i uciekali przed nim brzegiem tarczy. Ale najśliczniejszym robotnikiem było maleńkie, tłuste dzieciątko,