Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łykowe po obu stronach gardzieli węża Kaa napęczniały i poczęły drgać kurczowo.
Bandar-log przeniósł się w inne siedliska — odezwał się spokojnie. — Gdym dziś rozpoczynał kąpiel słoneczną, słyszałem, jak małpiska nawoływały się, skacząc po koronach drzew.
— My... my właśnie idziemy w trop za Bandar-logiem... — zaczął Baloo, ale słowa uwięzły mu w gardle, bo odkąd sięgała jego pamięć, po raz pierwszy zdarzyło się, by ktoś z obywateli dżungli raczył zainteresować się sprawami małpiego plemienia.
— Tak? Nie wątpię tedy, że niemałej snadź wagi musi być ta sprawa, która dwoje łowców tak znamienitych... wodzów swej kniei, jako tuszę... przywiodła do tego, by szli tropem Bandar-logu, — odrzekł Kaa z wytworną uprzejmością, a pierś rozsadzało mu zaciekawienie.
— Prawdę powiedziawszy — zaczął znów Baloo, — nie jestem niczem więcej, jak starym i już czasami wielce głupawym Nauczycielem, który wykłada naukę prawa wilczętom seeoneńskim, a obecna tu Bagheera...
— Jest poprostu Bagheerą! — kłapnęła zębami czarna pantera, nie wierząc, by taka czołobitność mogła odnieść należyty skutek. — Powiem ci, Kaa, o co nam chodzi. Te zbijacze orzechów i zjadacze liści palmowych ukradły nam nasze ludzkie szczenię, o którem może doszły cię wieści.
— Tak jest! Jeżozwierz Ikki (który, dufny w swe kolce, nie robi sobie nic z nikogo!) opowiadał