Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w szyk rozwinięty. Szyk ten rósł i rósł i rósł, aż utworzyła się zwarta ściana ludzi, koni i dział, rozciągnięta na przestrzeni ¾ mili. Nagle ta ściana ruszyła się i jęła się posuwać wprost w stronę wicekróla i emira — a w miarę, jak się zbliżała, ziemia poczęła drżeć jak pokład parowca, pędzącego całą siłą pary.
Kto tam nie był, nie potrafi sobie wyobrazić, jak piorunujące wrażenie wywarło na widzach to zbliżanie się masy wojska, chociaż ci zdawali sobie dobrze sprawę, że to tylko parada. Spojrzałem na emira. Dotychczas nie okazywał po sobie nawet śladu jakiegoś zdumienia czy przerażenia; teraz natomiast rozwierał coraz szerzej oczy i przygarnąwszy cugle, często-gęsto oglądał się poza siebie. Przez chwilę mniemałem, iż dobędzie szabli i zacznie sobie torować drogę przez tłum Anglików i Angielek, siedzących w powozach poza nim. Nagle mur ludzi stanął jak wryty w ziemię — dudnienie umilkło — na całej linji sprezentowano broń — a trzydzieści orkiestr poczęło grać jednocześnie. Był to już koniec przeglądu i wojsko wśród deszczu poczęło wracać na kwatery. Orkiestra piechoty rżnęła marsza:

Zwierzęta szły dwójkami wraz
— Raz — dwa! Raz — dwa!
Zwierzęta szły dwójkami wraz,
zwieszając smutnie karki;
szedł koń i słoń i wół i muł
i wielbłąd się za niemi snuł —
by przed ulewą umknąć wczas,
dwójkami szły do arki!
Hurra!