Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na sznurach namiotów. Można więc sobie wyobrazić w jak miłem usposobieniu musieli być ludzie, mający szczerą i nieprzymuszoną wolę przespać się snem sprawiedliwego przez noc całą.
Mój namiot znajdował się daleko od miejsca postoju wielbłądów — więc myślałem, że mogę spać spokojnie. Aliści jednej nocy jakiś człowiek wetknął głowę do mej kwatery i wrzasnął:
— Uciekaj pan co żywo! One nadchodzą! Mój namiot już obalony!
Nie potrzeba mi było wyjaśniać, kogo oznacza wyraz „one“. Włożywszy czemprędzej buty z cholewami i płaszcz nieprzemakalny, wyleciałem na błoto i siąpawicę; — mały mój foxterierek Vixen wybiegł drugą stroną namiotu. W tejże chwili ozwał się jakiś poryk, chrząkanie i bełkotanie — i ujrzałem, że kół namiotu, wyrwany z ziemi, skoczył wgórę, a namiot, skłębiwszy się w bezkształtną masę, zaczął pląsać jak opętaniec. Domyśliłem się, że to jakiś wielbłąd zaplątał się w jego płachtę i nie mógł się z niej wywikłać. Pomimo całego gniewu i przemoczenia, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Wnet jednak podjąłem na nowo ucieczkę, bo przyszło mi na myśl, że może znaczniejsza ilość wielbłądów zerwała się z uwięzi — a nie miałem ochoty być stratowanym. Brnąc w błocie, wydostałem się po pewnym czasie poza obręb obozu — aż wkońcu wywróciłem się na lawecie armaty z czego wymiarkowałem, że znajduję się gdzieś w pobliżu kwater artylerji, gdzie na noc stawiano działa. Ponieważ nie mia-