Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niebawem i słonie poczęły wedle swego obyczaju kłaść się kolejno do snu, aż wreszcie pozostał na nogach jedynie Kala Nag, znajdujący się na prawem skrzydle szeregu. Trwając jak szyldwach na posterunku, kołysał się zwolna z boku na bok i nadstawiał uszu, wsłuchując się w szept nocnego wiatru, ciągnącego zwolna po górskich szczytach. Powietrze było pełne najróżnorodniejszych nocnych szmerów, które — razem wzięte — składają się na ogromną ciszę; brzmiał w niem pochrzęst łodyg bambusowych, trących się o siebie, chrobot jakiejś żywej istotki, przemykającej się w podszyciu trawy, skrobanie się i stłumiony krzyk ocknionego ptaka (ptaki budzą się w nocy wiele częściej, niż nam się zdaje) oraz szum odległego wodospadu.
Mały Toomai spał dość długo. Gdy się obudził, świat cały zalany był srebrzystą księżycową poświatą — a Kala Nag wciąż stał na nogach, nadstawiając bacznie uszu. Mały Toomai przewrócił się z szelestem na sianie i przyglądał się krzywiźnie olbrzymiego cielska, zasłaniającego połowę gwiazd na niebie. Gdy tak patrzył i dumał, posłyszał głos jakiś, tak odległy i stłumiony, iż wydawał się jakby punkcikiem szmeru na tle ogólnej ciszy. Była to pobudka, otrąbiona przez dzikiego słonia.
Posłyszały ją słonie, leżące w zagrodzie i w jednej chwili zerwały się z miejsca, jak oparzone. Wkońcu ich poryki i postękiwania obudziły śpiących mahoutów. Nadbiegłszy co żywo z wielkiemi kafarami w ręku, powbijali głębiej słupce palisady, tu-owdzie pozacieśniali pętlice i zaguźlili węzły,