Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Hola, opasłe morskie prosięta! — ryknął Kotik. — Kto pójdzie za mną do tunelu Krów Morskich? Odpowiadajcie mi natychmiast, bo inaczej znów dam wam tęgą nauczkę!
Na te słowa podniósł się szmer podobien poszumowi morskiej kipieli, przelewającej się tam i zpowrotem przez brzegi.
— Pójdziemy, pójdziemy wszystkie! — zawołały tysiące znękanych głosów. — Pójdziemy za Kotikiem! za Białym Zelintem!
Wówczas Kotik wtulił głowę pomiędzy ramiona i dumnie przymknął oczy. Biorąc ściśle, nie był on w owej chwili białą foką, gdyż od głowy po tylne płetwy broczył krwią czerwoną — atoli ani mu przez myśl nie przyszło, by oglądać i opatrywać swe rany.
W tydzień później wielka armja, licząca bezmała dziesięć tysięcy „chołostiaków“ i starych zelintów, podążyła pod wodzą Kotika na północ ku tunelowi Krów Morskich. Znaczna część foczego plemienia pozostała jednakże w Siewierowostocznej i nadawała urągliwe przezwiska owym zapaleńcom. Ale na drugą wiosnę, gdy focze gromady spotkały się na rybnych ławicach Oceanu Spokojnego, foki należące do stronnictwa Kotika naopowiadały swym towarzyszkom takich dziwów o nowej krainie za tunelem Krów Morskich, że coraz to więcej fok poczęło porzucać brzegi Siewierowostocznej.
Ma się rozumieć, że nie od razu do tego przyszło, bo foki mają tępe głowy i długiego potrzeba czasu,