Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zuchwalca, poczem szarpnąwszy się mocno wtył począł wlec przeciwnika ku wybrzeżu, strząsnął go na ziemię i wyłoił mu porządnie skórę. Załatwiwszy tę czynność, ryknął na inne foki:
— Harowałem na was przez pięć lat! Znalazłem dla was wyspę, gdzie będziecie żyli bezpiecznie, ale wy podobno temu nie uwierzycie, póki wam nie napędzę trochę rozumu do tych durnych łbów. Zaraz z wami rozpocznę naukę. Uwaga!
Limerszyn opowiadał mi, że choć co roku widywał dziesiątki tysięcy wielkich fok, staczających zawzięte boje, jednakże nigdy w swem krótkiem życiu nie widział czegoś równie imponującego, jak atak Kotika na siedliska focze. Zażarty białas upatrzył sobie największego z łowców morskich, rzucił się na niego, ucapił go za gardło i jął dusić, tłuc i walić, póki ten chrapliwym głosem nie zaczął błagać o litość; odrzuciwszy na bok przeciwnika, czynił to następnie z sąsiadami.
Trzeba wam wiedzieć, że Kotik nie odbywał z każdym rokiem dłuższego postu, jak to czynią inne foki, a dalekie wyprawy pływackie po morskich toniach wyrobiły w nim wielką siłę i zręczność; co zaś najważniejsze, nie staczał dotychczas bójek i czuł w sobie pełnię siły. Jego kędzierzawa biała grzywa jeżyła się od gniewu, oczy pałały czerwonym blaskiem, a potężne psie zębiska błyskały w rozjadłej paszczęce; wyglądał groźnie i okazale.
Przyglądając się z zachwytem synalkowi, rozszarpującemu i wlokącemu na brzeg — niczem