Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

znalazły sobie bezpiecznego schronienia na jakiejś wyspie... a miejsce, gdzie nawet takie krówska czują się bezpieczne, musi być dobrem siedliskiem i dla nas, morskich łowców! W każdym razie mogłyby się te marudy trochę pospieszyć!
Podróż ta przyniosła Kotikowi wiele nudy i mitręgi. Krowy Morskie nigdy nie przepłynęły więcej jak czterdzieści do pięćdziesięciu mil morskich w ciągu dnia, a nocą zatrzymywały się na żerowiskach — nie oddalając się przytem nigdy zbytnio od lądu. Kotik próbował je przynaglić, to opływając je dokoła, to skacząc im nad karkiem, to nurkując pod niemi, ale nie udało mu się zwiększyć ich szybkości ani o pół mili. Gdy posunęły się bardziej na północ, poczęły odprawiać co parę godzin owe dygające narady. Kotik z niecierpliwości o mało co nie poobgryzał sobie wąsów. Wkońcu jednak udobruchał się, widząc, że zwierzęta dostały się na ciepły prąd, który je począł sam ponosić. Odtąd już Kotik nabrał większego szacunku dla krów morskich.
Pewnej nocy zanurzyły się — niby obciążone balastem — w błyszczącą toń wodną i po raz pierwszy, odkąd je poznał, poczęły płynąć szybko. Kotik popłynął za niemi, zdumiewając się tą szybkością, gdyż nigdy nie przypuszczał, by krowy morskie były tak sprawnemi pływaczkami. Zmierzały ku rafie koło wybrzeża — opadającej głęboko w morze — i dały nurka w czarną czeluść znajdującą się u podnóża rafy, dwadzieścia stóp pod wodą. Długo, długo płynęły tamtędy — i Ko-