Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o kwaterę. Czemuż to ta gawiedź tu się pcha, zamiast pozostać w należnym sobie rejonie?
— Nieraz przychodziło mi do głowy, że o wiele przyjemniej byłoby nam na Wyspie Wydrzej, niż tutaj, w takiej ciżbie — zauważyła Matka.
— Co znowu! — oparł się małżonek. — Na Wyspę Wydrzą zajeżdżają same tylko „chołostiaki“. Gdybyśmy tam się udali, powiedzianoby, że boimy się walki. Musimy dbać o nasz prestiż, moja droga!
To rzekłszy, Łowca Morski wtulił z dumą łeb w mięsiste barki i przez kilka minut udawał, że śpi; jednakże przez cały ten czas spoglądał bystro z pod oka, czy nie zanosi się znów na jakąś walkę.
Już wszystkie foki — samce i samice — znajdowały się na lądzie, a ich zgiełk, mocen zagłuszyć najsilniejszą wichurę, rozlegał się na wiele mil wokoło. Lekko rachując, na wybrzeżu tem przebywało koło miljona fok — ojców, matek, małych focząt i „chołostiaków“. Wszystko to staczało bójki, przewracało się, pobekiwało, czołgało się po brzegu lub zabawiało się wesoło, — to nurkując w głębinie, to wypływając całem stadami i pułkami na powierzchnię wody, zalegając — jak okiem sięgnąć — każdą piędź ziemi i szamocąc się rojnie za osłoną mgły. Bo w Siewierowostocznej mgła jest zjawiskiem niemal codziennem: czasami tylko — na krótką chwilę — pojawia się tam słońce, rozrzucając blask perłowy i siejąc wokoło wszystkiemi kolorami tęczy.