Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kule są dla ciebie zapowiedzią, byś się stąd wynosił na cztery wiatry... Ludzie nie chcą cię uznać za swojego!
— Wilk! Wilk! Precz stąd, wilcze szczenię! — krzyczał kapłan, wymachując łodygą świętego ziela tulsi.
— Znów to samo! Poprzednim razem wygnano mnie za to, żem był człowiekiem... a teraz za to, żem jest wilkiem. Odejdźmy stąd, Akelo.
Z tłumu wypadła jakaś kobieta. Mowgli rozpoznał w niej Messuę. Biegła naprzełaj ku trzodzie, wołając:
— Mój synu, mój synu! Niech se ta oni gadają, żeś ty jest czarnoksiężnikiem, co to, kiej zechce, potrefi przemienić się w źwirze lub inszą poczwarę!... Ja temu nie uwierzę! Ni-i! Ale umykaj stąd corychlej, bo oni jeszcze mi cię zabiją. Buldeo baje wszyśkim, że jesteś płanetnik... ale ja wiem, żeś ty pomścił śmierć mojego Nathoo.
— Cofnij się, Mesuno! — rozwrzeszczał się tłum. — Cofnij się, jeżeli nie chcesz, byśmy cię ukamienowali!
Mowgli zaśmiał się spazmatycznie i złowrogo, gdyż w tej chwili jeden z kamyków ugodził go w usta.
— Cofnij się czemprędzej, Messuo! Wszystko co ci o mnie opowiadano, to jedna z tych głupich bajek, jakiemi oni zwykli zabawiać się pod figowcem o zmierzchu. Jak tam było, tak było, w każdym razie tygrys otrzymał z rąk moich zapłatę za życie twego syna. Bądź zdrowa!... a umykaj co