Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przed jego domem. Jakże więc mam wierzyć bajędom o duchach, upiorach i bożkach, rzekomo widzianych przez niego?
— Czas już wielki, by chłopak wziął się do pasania bydła! — zauważył wójt, a Buldeo jeszcze przez długi czas parskał i chrząkał, do żywego przejęty bezczelnością chłopca.
W wielu wsiach indyjskich panuje taki obyczaj, że wszystkie stada bydła i bawołów oddaje się pod opiekę kilku chłopakom, którzy wczesnym rankiem wypędzają je na paszę, a przed nocą przyprowadzają zpowrotem do obór. Rzecz dziwna, że bydlęta, które z byle powodu stratowałyby białego człowieka na śmierć, z wielką uległością poddają się chłoście, wymyślaniom i urągowiskom ze strony nieletnich berbeciów, ledwie dorastających do nozdrzy pierwszemu lepszemu cielakowi. Chłopcy ci, póki trzymają się przy swych trzodach, czują się najbezpieczniejsi w świecie — gdyż nawet tygrys nie odważa się napadać wielkiej gromady bydła. Lecz niechno z nich który wyruszy samopas, by zrywać kwiatki lub uganiać za jaszczurkami — wówczas ręczyć nie można, czy nie stanie się znienacka łupem napastnika.
O świcie Mowgli siadł na grzbiecie wielkiego buhaja-stadnika, noszącego imię Ramy, i przejechał przez wieś całą. Cisawe bawoły o długich, wtył zagiętych rogach i złowrogiem spojrzeniu zaczęły jeden po drugim wychodzić z obór i poszły za Mowglim, który niedwuznacznie dał odczuć innym chłopcom, że on tu odtąd będzie panem. Pogania-