Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ninę, którą tu i owdzie garbiły opoczyste wzniesienia lub przerzynał parów. Na jednym jej końcu widniała mała wioska, po przeciwnej zaś stronie spływał ku pastwiskom rąbek gęstej puszczy, urywając się nagle, jakby ucięty motyką. Po całej równinie pasły się stada bydła domowego i bawołów.
Na widok Mowgliego pastuszkowie pilnujący bydła rozpierzchli się w popłochu, wydając przeraźliwe krzyki, a żółte psy parjaskie, włóczące się w każdej wsi indyjskiej, poczęły naszczekiwać. Mimo to Mowgli szedł dalej, bo dokuczał mu głód niezmierny. Gdy doszedł do wrót wioski, obaczył wielki krzak ciernisty, który zaciągano na noc przed wrota; w danej chwili zapora ta była odsunięta nieco na bok.
— Uhm! — mruknął Mowgli, któremu zdarzyło się przełazić przez niejedną taką zaporę, gdy nocą wyprawiał się po żywność. — A więc i tutaj ludzie obawiają się Plemion Dżungli.
Usiadł przy bramie i czekał. Ujrzawszy jakiegoś człowieka, nadchodzącego w jego stronę, powstał, rozdziawił szeroko buzię i wskazał na nią palcem, na znak, że chciałby coś przekąsić. Człowiek wytrzeszczył na niego oczy, poczem odwrócił się i pobiegł pędem w jedną z uliczek wioski, przywołując kapłana.
Kapłan był to mężczyzna słusznego wzrostu i jeszcze słuszniejszej tuszy, biało odziany, z czerwonożółtem piętnem na czole. Podszedł ku wrotom, wiodąc za sobą conajmniej setkę ludzi, któ-