dając ręce na piersiach. — Ale nie chciałabym cię widzieć zagniewanym i żebyś źle myślał o mnie, jak o dziewce ze stajni, a jam z dobrego przecie domu.
— Ja niczego nie myślę — odparł Kim — tylko o tem, że przykro mi odchodzić, i że jestem bardzo zmęczony i że potrzeba nam żywności. Oto jest worek.
— Widzę, że byłam głupia — zawołała kobieta ze złością. — Musisz widocznie mieć kogoś tam na dolinach. Jakaż ona jest, powiedz? Biała czy czarna? Ja byłam kiedyś piękna. Śmiejesz się z tego, co? kiedyś, dawno już, wierz mi lub nie wierz, miałam Sahiba, któremu się podobałam. Ale to już dawno. Nosiłam europejskie suknie tam, w domu Misjonarzy — mówiła, wskazując w stronę Kotgarh. — Kiedyś, już dawno temu, byłam chrześcijanką i mówiłam po angielsku. Mój Sahib przyrzekł, że powróci i ożeni się ze mną, to jest, że weźmie mnie za żonę. Pojechał — pielęgnowałam, kiedy był chory — ale nie wrócił potem już nigdy. Wtedy zobaczyłam, że ich bogowie kłamią i wróciłam do mego kraju... Od tego czasu nie spojrzałam na żadnego Sahiba. (Nie śmiej się ze mnie. To wszystko już przeszło, mój mały świętoszku). Twoja twarz, chód, i sposób mówienia przypomina mi mego Sahiba, chociaż z ciebie tylko wędrowny żebrak, któremu daję jałmużnę. I ty chcesz mnie przeklinać? Przecież ty nie możesz ani kląć, ani błogosławić. — Wsparła ręce na biodrach i zaśmiała się z goryczą. — Twoi bogowie też są kłamstwem, a to co robisz i co mówisz, również są kłamstwa. Niema wogóle żadnych bogów. Wiem o tem... Ale na chwilę mi się zdawało, że wróci do mnie mój Sahib, który był moim bogiem. Tak, kiedyś
Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/197
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 177 —