Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie, niewolno mi krytykować działalności kogokolwiek z przełożonych. Więc do rzeczy. Zawarto układ z państewkami Hilás i Benár, na mocy którego za tyle a tyle rupij miesięcznie miano pilnować przejść górskich na czas, gdy wojska nasze zostaną stamtąd wycofane. Rząd zrobił to tylko z obawy przed większemi wydatkami. W tym czasie, — było to po naszem pierwszem spotkaniu — ja, który sprzedawałem herbatę w Leh, zostałem mianowany urzędnikiem rachunkowym w armji. Gdy wojsko nasze cofnięto, zostałem, żeby płacić kulisom, którzy zajęci byli przy budowie nowych dróg w Górach. Należało to do układu zawartego z tymi dwoma radżami.
— No i cóż dalej?
— Powiadam panu, że zimno było tam wtedy szelmowskie tej jesieni, — ciągnął konfidencjonalnie Babu. — Bałem się ciągle, że ci górale Benára utną mi gardło której nocy, zapłaceni za to. Mój służący „sepoy” (strzelec indyjski) śmiał się ze mnie do rozpuku. Na Jowisza! Taki już ze mnie tchórz. Proszę jednak nie zwracać na to uwagi. Mówię to tak sobie, pobocznie... Posyłałem więc stamtąd od czasu do czasu raporty, że obaj ci radżowie byli na żołdzie pewnego państwa z Północy (Rosja), a Mahbub Ali, którego wysłano jeszcze dalej na północ, potwierdził to w zupełności. Wszystko to nie przydało się na nic. Odmroziłem sobie tylko nogi i jeden z dużych palców odpadł mi. Doniosłem, że drogi, za których robotę płaciłem kulisom, służyły tylko dla cudzoziemców i naszych wrogów.
— Dla kogo?
— Dla Rosjan. Moi kulisowie kpili z tego całkiem otwarcie. Potem odwołano mnie, żebym ustnie zdał sprawę z tego, co widziałem. Mahbub

—   115   —