Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie strony spojrzenia, by starego człowieka i głupiego chłopa wprawić w zdumienie, a później natchnąć przerażeniem i podejrzliwością.
Kim z trudem się opanował, mając na względzie podeszły wiek Lamy. Jak każdego młodego chłopaka, rozdrażniło go fałszywe osądzenie; znalazł się jednak w kłopocie, jakby sąd Lamy sprostować. Pociąg wypadł z Delhi i zanurzył się w cieniach nocy.
— Z pewnością — mruknął, — że źle zrobiłem, jeśli cię zmartwiłem.
— Coś więcej jeszcze uczyniłeś, chelo. Rzuciłeś twój czyn w jezioro świata jak kamień — i tak, jak fale jeziora coraz dalej wówczas się rozchodzą, wiedzieć nie możesz, dokąd dotrą skutki twego czynu.
Ta nieświadomość była zarówno dobrą dla próżności Kima, jak i dla wewnętrznego spokoju Lamy, jeśli pomyśleć, że z Simli nadany został telegram donoszący o przybyciu E. 23 do Delhi, a co ważniejsze, o warunkach, w których znajdował się list, po który E. 23 został wysłany, żeby go... wykraść. Tymczasem nazbyt gorliwy policjant zaaresztował pod zarzutem morderstwa popełnionego w dalekiem południowem państewku, wielce tem oburzonego handlarza bawełny z Ajmir, który uniewinniał się na peronie w Delhi przed Mr. Strickland’em, podczas gdy E. 23 przemykał się bocznemi drogami do zamkniętego środka miasta Delhi. Po dwu godzinach kilka telegramów poszło do zagniewanego ministra południowego państewka, donosząc, że wszelki ślad trochę poturbowanego Mahratty zaginął, i podczas gdy pociąg zatrzymywał się zwolna w Saharunpore, ostatni krąg fali roztaczający się od kamyka, który Kim

—   96   —