Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ IV

Następnie, zniżywszy głosy, zaczęli ze sobą rozmawiać. Kim położył się pod drzewem, chcąc odpocząć, ale Lama pociągnął go niecierpliwie za łokieć.
— Chodźmy dalej. Tu niema Rzeki.
„Hai mai“! Czy nie szliśmy już dość długo, aby móc spocząć przez chwilę! Nasza Rzeka nie ucieknie nam. Cierpliwości, a wynagrodzi nas ona za to.
— Ten oto, rzekł nagle stary wojak, — jest „Przyjacielem Gwiazd“. Przyniósł mi wczoraj ważne nowiny. Widział samego głównego dowódzcę we własnej osobie, wydającego rozkazy do wojny.
— Hm — rzekł tubalnym głosem syn. Podsłuchał widocznie plotkę na jarmarku i chce ją wyzyskać.
Ojciec roześmiał się. W każdym bądź razie nie przyjechał prosić mnie o nowego konia i bogowie wiedzą, ile rupji... — Czy pułki twoich braci otrzymały też rozkazy?
— Nie wiem. Ja wziąłem urlop i pojechałem szybko do ciebie, gdy tymczasem...
— Gdy tymczasem oni ubiegli cię i zdążyli już mnie naciągnąć. O! wszyscyście wy marnotrawcy i oszuści! Ale ty nie byłeś jeszcze nigdy w ataku. Dobry koń jest na to rzeczywiście potrzebny. Dobry służący i dobry „pony“ konieczny