Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ I.

Wbrew zakazowi władz miejskich siedział okrakiem na armacie Zam-Zammah, stojącej na podmurowaniu z cegły, naprzeciw starego Ajaib-Gher, „Domu Cudów“, jak krajowcy nazywają muzeum w Lahorze. Ten, w czyim ręku znajduje się Zam-Zammah „ogniem ziejący smok“ — ten jest władcą Pendżabu, gdyż wielki kawał zielonego bronzu staje się zawsze pierwszym łupem zdobywcy.
Przed chwilą strącił gramolącego się na armacie syna Lali Dinanath — co łatwo można usprawiedliwić, bowiem Anglicy są władcami Pendżabu, a Kim był Anglikiem. Aczkolwiek opalony był podobnie jak dzieci tubylców i chociaż narzeczem miejscowem umiał mówić znakomicie, a językiem ojczystym zaledwie słabo władał i chociaż wyglądem mało się różnił od dzieci ulicznych z placu targowego, na którym się bawił, to przecież należał do rasy białej, aczkolwiek białość jego skóry była zaledwie widoczna.
Metyska, która się nim opiekowała (paliła opium i chwaliła się, że ma sklep ze staremi meblami przy placu, na którym stoją dorożki), opowiadała misjonarzom, że była siostrą matki Kima; zaś matka jego była piastunką przy rodzinie pewnego pułkownika, i poślubiła Kimballa młodego sierżanta z Irlandzkiego pułku Mawerick’ów. Otrzymał on później posadę przy linji kolejowej Sind,