Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tej grzeczności nie zapomnę ci, człowieku dobrej woli; ale pocóż ta szabla?...
Stary żołnierz był tak zawstydzony, jak małe dziecko, gdy mu kto przerwie zabawę. — Szabla? — rzekł brząkając nią — och, to była tylko moja fantazja, fantazja starego człowieka. Istotnie policja zabrania nosić broń w całym Hindostanie, ale — roześmiał się, uderzając po rękojeści — wszyscy okoliczni policjanci znają mnie dobrze.
— To kiepska fantazja... — rzekł Lama — co to za sens zabijać ludzi?..
— Bardzo mało, wiem o tem, ale gdyby od czasu do czasu nie zabijano złych ludzi, świat byłby niebezpieczny dla bezbronnych marzycieli. Nie mówię tego bezpodstawnie, bo widziałem ten kraj od Delhi aż na Południe. Był cały zalany krwią...
— Cóż to za szał ogarnął wtedy ludzi?
— Bogowie jedni, którzy zesłali tę plagę, mogą o tem wiedzieć. Szał rozpętał się wtedy w całej armji, tak, że zwróciła się przeciw własnym oficerom. To było pierwsze zło, ale nie nieuleczalne, gdyby się byli powstrzymali wtedy. Ale oni woleli mordować żony i dzieci Sahibów. Wtedy to przybyli Sahibowie z za morza i wzięli się do robienia srogiego obrachunku.
— Przypominam sobie, że podobne wieści dochodziły do mnie kiedyś, dawno już temu. O ile pamiętam, nazywano ten rok „Czarnym Rokiem“.
— Jakże ty żyłeś, że nie słyszałeś nic o tem? Cały świat wiedział i drżał.
— Nasz świat drżał tylko raz, w dniu, gdy na Najdoskonalszą Istotę spłynęła Łaska Oświecenia...
— Hm! Widziałem niedawno, jak miasto Delhi drżało w posadach; a Delhi są środkiem świata.