Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, ale tamten miał rozum i mówił mądrze: bo Kriszna, Sam we własnej postaci objawił mu się, obiecując mu, że dostanie się wprost do raju, nie przechodząc przez czyściec, jeżeli odbędzie pielgrzymkę do Prayag. Ten zaś szuka jakiegoś boga, którego ja nie znam.
— Cicho! To starzec; idzie z bardzo daleka i jest obłąkany — odparł wygolony kapłan.
— Słuchaj, co ci powiem, — rzekł zwracając się do Lamy. — O trzy kos (sześć mil angielskich) na zachód stąd znajduje się wielki gościniec prowadzący do Kalkutty.
— Ale ja idę do Benares! — Ja chcę do Benares!
— Do Benaresu dojdziesz nim także. Na nim krzyżują się wszystkie drogi Hindostanu. Tymczasem, radzę ci, o świątobliwy, spocząć tutaj do jutra. Potem, gdy dostaniesz się na ten gościniec, patrz uważnie na każdą rzekę, która ją przecina. Bo, o ile rozumiem cię, znaczenie twojej rzeki polega nie na tem, gdzie ona leży i czy jest szeroka, lecz na jej długości. I wtedy możesz być pewny, że dostąpisz zbawienia, jeżeli taką jest wola bogów.
— Twoje słowa pełne są mądrości.
Plan ten wywarł na Lamie duże wrażenie.
— Ruszymy więc jutro i niech błogosławieństwo spłyni na ciebie za to, że nogom starca wybrałeś tak bliską drogę.
— Domawiając
zdanie zakończył je rytmicznym wersetem chińskim, nawpół śpiewnie. Nawet sam Kapłan wzruszony był tą sceną, a Wójt z obawy przed złym urokiem, zachował się godnie. Nie podobna też było patrząc na szczere, poważne oblicze Lamy nie ufać szczerości tego, co mówił.
— Widzisz, mój chelo? — zwrócił się do Kima, zażywając potężny niuch tabaki. Czuł się w obo-