Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ V

Raz jeszcze gwarna, wyciągnięta pod sznur, ociągająca się procesja ludzi zapełniła gościniec i wlokła się aż do najbliższego miejsca postoju. Marsz ten był dość krótki i brakowało jeszcze godziny do zachodu słońca, więc Kim począł myśleć, jakby się trochę rozerwać.
— Dlaczego nie siedzisz i nie odpoczniesz trochę? — zapytał go jeden z eskorty. — Tylko djabli i Anglicy włóczą się tu i tam bez powodu. —
— „Nie zawieraj nigdy przyjaźni z djabłem, małpą, ani z chłopcem.“ Nie wiadomo nigdy, co który z nich zrobi za chwilę, — rzekł jego towarzysz.
Kim odwrócił się za całą odpowiedź pogardliwie plecami. Nie miał ochoty słuchać starej historji, jak to djabeł bawił się z chłopcami, a potem żałował tego, poczem oddalił się, by powałęsać się po okolicy.
Lama dążył za nim. Przez cały ten dzień, ilekroć przechodzili przez jakiś strumień, odchodził na bok, aby mu się przyjrzeć, ale nic nie ostrzegło go, że znalazł swoją Rzekę. Nieczuły również na przyjemność rozmowy, prowadzonej w sposób rozumny, a przy tem czczony i szanowany szczególnie przez wysoko urodzoną kobietę, jako jej duchowny doradca, postanowił zapomnieć na chwilę o celu swego Szukania. Był zresztą przygotowany