Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czuwają nad sprawiedliwością. Znają oni kraj i jego obyczaje. Wszyscy inni, świeżo przybyli z Europy, wykarmieni przez białe kobiety i uczący się naszej mowy z książek, gorsi są od zarazy. Są to wrogowie Królów. — Następnie zaczęła opowiadać długą, długą historję wszystkim, kto tylko chciał słuchać o niedoświadczonym młodym urzędniku policyjnym, który prześladował jakiegoś małego Radżę z gór, jej dalekiego krewniaka, z powodu jakiejś głupiej błahostki, okraszając opowiadanie cytatami, wziętemi z dzieł zgoła nie pobożnych.
Następnie humor jej uległ zmianie i kazała jednemu z eskorty zapytać, czy Lama zechce iść przy niej i rozprawiać z nią o religji. Wówczas Kim ukrył się w tumanach kurzu i wrócił do swej laski trzcinowej. Więcej niż przez godzinę szeroki kapelusz Lamy świecił jak księżyc przez mgłę, a Kim ze wszystkiego co mógł dosłyszeć wywnioskował, że stara dama płakała. Jeden z Ooryasów usprawiedliwiał się ze swej szorstkości poprzedniej nocy, mówiąc, że nigdy jeszcze nie widział swojej pani w tak łagodnem usposobieniu i przypisywał to obecności cudzoziemskiego kapłana. On sam wprawdzie wierzył w Brahminów mimo, że, podobnie jak wszyscy krajowcy, przeświadczony był o ich chytrości i chciwości.
Tymczasem, gdy Brahminowie oburzyli swą żebracką natarczywością świekrę jego pana i gdy ta odprawiła ich z taką złością, że przeklęli cały orszak, (co było właściwą przyczyną, dlaczego drugi wół dyszlowy okulał, a dyszel złamał się poprzedniej nocy), gotów był zgodzić się na jakiegokolwiek kapłana innego rodzaju z Indji czy z poza Indji. Kim słuchał go, przytakując mu i kiwając mądrze głową poczem zwrócił uwagę Ooryasa na to, że