Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po rewach. Tato się zgodził bo stryj Salters już przódziej przez trzydzieści lat zajmował się rybołowstwem, gdy jeszcze nie wynajdował patentowanych nawozów, i zajmował kwaterę na We’re Here. Wyprawa dobrze zrobiła Pennowi, więc tato zaczął go zabierać stale ze sobą. Ale kiedyś, jak powiada tato, Penn sobie przypomni żonę, dzieci i miasto Johnstown, a wtedy, jak mówi tato, może to skończyć się śmiercią. Nie gadaj nigdy Pennowi o Johnstown, ani o niczem podobnem, bo stryj Salters wyrzuci cię w morze.
— Biedny Penn! — mruknął Harvey. — Widząc ich tak razem we dwójkę, nigdybym nie pomyślał, że stryj Salters jest takim jego serdecznym opiekunem.
— Mimo wszystko lubię Penna... i wszyscy go lubimy — mówił Dan. — Powinniśmy byli poholować go za sobą... ale chciałem ci najpierw wszystko opowiedzieć.
Znajdowali się już niedaleko od szonera; reszta łodzi sunęła za nimi w niewielkiej odległości.
— Nie trzeba wciągać łodzi, aż po obiedzie — odezwał się Troop z pokładu. — Weźmiemy się natychmiast do oprawiania ryb. Ustawcie stoły, chłopcy!
— Tata głębszy i posępniejszy niż paszcza wielorybia! — mówił Dan, mrugnąwszy okiem, gdy czyniono przygotowania do oporządzania ryb. — Przypatrz się tym statkom, które pojawiły się tu od rana. One wszystkie czekają na tatula. Czy widzisz je, Harveyu?
— Dla mnie one wszystkie są jednakowe.