Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W dolarach i centach, — odrzekł Harvey, myśląc z radością, jakie wrażenie wywołają jego słowa. — Dolary i centy w bitej monecie!...
To rzekłszy, włożył rękę do kieszeni i zlekka wydął brzuch, co u niego było formą okazywania swej wspaniałości, — poczem mówił dalej:
— Gdy dowieziecie mnie do domu, czeka was najlepszy zarobek, jaki się wam udało zdobyć w ciągu całego życia. Jestem synem-jedynakiem Harvey’a Cheyne.
— Wielki to hónor dla niego — rzekł Disko oschle.
— A jeżeli nie wiecie, kim jest Harvey Cheyne, to jeszcze mało wiecie... i basta. Teraz zawróćcie swój statek i ruszajcie co tchu.
Harvey wyobrażał sobie, że większa część Ameryki była zapełniona ludźmi rozmawiającymi wciąż z zazdrością o dolarach jego ojca.
— Może zawrócę, a może nie! Nie żołądkuj się, smyku, bo to i we mnie porusza wątrobę!
Harvey posłyszał chichot Dana, niby to zajętego jakąś robotą koło fokmasztu, — i krew uderzyła mu do policzków.
— Zapłacimy i za to — ozwał się. — Jak pan przypuszcza, kiedy dostaniemy się do Nowego Jorku?
— Do chrzanu mi potrzebny ten Nowy Jork... a choćby i Boston! Gdziesik we wrześniu może zobaczymy Eastern Point, a twój tatulo (naprawdę, bardzo mi przykro, żem o nim nie słyszał) będzie łaskaw dać