Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nic... Nigdy nie opłaci się rozbijać prosperującego przedsiębiorstwa. Bądź co bądź w świecie za wiele jest konkurencji, a Disko powiada, że „krewieństwo zawdy musi trzymać się razem“. Jego załoga nigdy do niego nie wraca. To jest, jak on powiada, jedna z przyczyn, że oni robią tak dalekie wyprawy. Aha, wszystkie moje kamraty z We’re Here wyjeżdżają w poniedziałek do Georges! Chyba nie pozostaną długo na lądzie, jak sądzisz?
— No, sądzę, że i my powinniśmy wyjechać. Zostawiłem swoje interesa na łasce Bożej... pomiędzy dwoma oceanami... teraz czas znów powiązać rozluźnione końce. Prawdę powiedziawszy, to już mi obmierzła ta robota; takich feryj jak teraz nie miałem od lat dwudziestu.
— Nie możemy wyjechać, nie pożegnawszy Diska na odjezdnem, — odzekł Harvey, — a w poniedziałek jest dzień wspominek. Zostańmy przynajmniej na tej uroczystości.
— Cóż to za jakieś wspominki? Opowiadają o nich wszędzie po całej traktjerni, — rzekł pan Cheyne miękko, bo i on się nie kwapił przerywać sobie dni błogich wczasów.
— O ile mogę się domyślić, jest to coś w rodzaju obrzędu ze śpiewkami i tańcami, urządzanego dla „letnich kompanów“. Disko, jak sam powiada, niebardzo rzecz tę pochwala, bo urządza się wtedy