Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poprzez czoło, a wśród wielu myśli, jakie mu teraz przychodziły do głowy, znalazła się i uwaga, że może dotychczas zamało zajmował się synem.
— Nigdy niewiadomo, kiedy się najwięcej ryzykuje — mówił sobie. — Mogło mu się przytrafić coś gorszego niż śmierć w morzu... jednak nie przypuszczam by miało się przytrafić... nie, tego nie przypuszczam. Jeżeli się nie przytrafiło, to stać mnie na to by zapłacić Troopowi, i basta!... a sądzę, że się nic nie przytrafiło.
Rankiem przez okna wpłynął ożywczy chłodny powiew morskiej bryzy. „Konstancja“ zatrzymała się pomiędzy towarowemi wagonami w Gloucester, a Harvey udał się do roboty.
— Ależ on znów spadnie z pokładu i utonie — ozwała się z goryczą matka.
— Pójdziemy czuwać nad nim, a w razie czego rzucimy mu linę ratowniczą. Nie widziałaś nigdy, jak on zarabia na kawałek chleba — odrzekł ojciec.
— Co za głupie figle! jak gdyby ktoś wymagał...
— Tak, oczekują go ludzie, którzy go najęli. On postąpił całkiem słusznie.
Przechodząc pomiędzy pakami pełnemi nieprzemakalnych ubrań rybackich, zeszli do rejdy Wouvermana, gdzie dumnie kołysał się We’re Here; bandera Ławiczna powiewała jeszcze na jego maszcie. Cała załoga krzątała się jak bobry pracowicie w jasnem świetle poranka. Disko stał koło głównej luki, nadzorując Manuela,