Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczekiwać czterdziestu mil[1] na godzinę, a naczelnicy dystansów będą towarzyszyć temu pociągowi specjalnemu na przestrzeni swoich dystansów. Od San Diego aż do XVI ulicy w Chicago wszędzie winien być rozłożony kobierzec czarnoksięski. Spieszyć się! Spieszyć się!
— Będzie gorąco — mówił Cheyne, gdy w niedzielę o świcie wyruszyli z San Diego. — Będziemy się śpieszyć, mamusiu, ile tylko można, jednakże sądzę, że niepotrzebnie już teraz wdziewasz kapelusz i rękawiczki. Lepiej połóż się i zażyj lekarstwo. Zagrałbym z tobą w domino, ale to dziś niedziela.
— Będę już grzeczna! Tak, chcę być grzeczna. Tylko... zdjęcie kapelusza zaraz wywołuje we mnie wrażenie jak gdybyśmy nigdy nie mieli zajechać na miejsce.
— Spróbuj się trochę zdrzemnąć, mamusiu, a nim się spostrzeżesz, znajdziemy się już w Chicago.
— Ależ mamy jechać do Bostonu! Powiedz im, tatusiu, żeby się spieszyli.

Potężne, sześciostopowe smoki-maszyny pędziły z łoskotem do San Bernardino i pustkowi Mohave, ale na tej przestrzeni jeszcze nie mogły ujawnić całej szybkości swego pędu — miało to przyjść dopiero później. Po skwarze górskim nastąpił skwar pustyni, gdy skręcili na wschód w stronę Needles i Colorado. Wagon aż trzeszczał od suchości powietrza i spieki. Pani Cheyne

  1. Oczywiście angielskich (= prawie 2 km.).