Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— We właściwem miejscu, albo gdzieś niedaleko od niego, panie Schäfer, — odpowiedział inżynier. — Dziś w nocy będziemy na Wielkiej Ławicy; ale teraz, mówiąc ogólnie, znajdujemy się pośród statków rybackich. Dziś od południa otarliśmy się o trzy baty i omało co nie zerwaliśmy bomu ze statku francuskiego... widocznie podjechaliśmy za blisko...
— Szmakuje panu mój cygar? — zagadnął Niemiec, widząc, że oczy Harvey’a napełniły się łzami.
— Doskonałe! przemiły zapach! — odpowiedział ów przez zaciśnięte zęby. — Zdaje mi się, żeśmy nieco zwolnili biegu... czy nie tak? Skoczę zobaczyć, jak wygląda pław.
— I ja by zrobiłem to samo na panski miejsce, — oświadczył Niemiec.
Harvey chwiejnym krokiem powlókł się poprzez mokre pokłady ku balustradzie. Czuł się bardzo niedobrze; atoli nieopodal widać było stewarda, związującego krzesła stojące na pokładzie... Ponieważ chłopak chełpił się przed nim niejednokrotnie, że nigdy nie podlegał morskiej chorobie, przeto duma kazała mu iść na tył okrętu, na pokład przy jadalni drugiej klasy, kończący się wygięciem w kształcie żółwiej skorupy. Pokład był pusty, więc Harvey przyczołgał się aż do jego najdalszej krawędzi, niemal pod samo drzewce bandery. Tutaj skurczył się we dwoje w bezsilnej męczarni, albowiem wtejże chwili Wheeling stogie wraz z szumem rozbryzgów wodnych i trzaskiem śruby okrę-