Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy widziałem? Toż ja nigdy jej nie zapomnę! Ale pomyśl-no, Danie; cała ta rzecz nie mogła być zrobiona rozmyślnie. Wszystko to jedynie przypisać należy prądowi.
— Prądowi! On sam na ten prąd się dostał, Harveyu. Przecież rzucono go w morze o sześć mil na południe od flotyli, a my obecnie znajdujemy się o dwie mile od okrętu. Podobno obciążono go łańcuchem długości półtoraj sążnia.
— Ciekawym, co on tym nożem zbroił... tam na wybrzeżu francuskiem?
— Coś niedobrego, to pewna. Przypuszczam, że nieborak musi go zabrać z sobą na Sąd ostateczny, więc... Cóż ty robisz z rybami?
— Rzucam je w morze.
— Dlaczego? Przecież my jeść ich nie będziemy.
— Mniejsza o to. Musiałem patrzeć w twarz nieboszczyka, gdym zdejmował pas... Ty, jeżeli chcesz, możesz zachować swój połów; ja mojego nie potrzebuję.
Dan nic nie odrzekł, lecz również rzucił swoje ryby w morze.
— Strzeżonego Pan Bóg strzeże — mruknął wkońcu. — Oddałbym całą płacę miesięczną, byleby ta mgła się podniosła. We mgle zdarzają się rzeczy, jakich się nie widuje przy jasnej pogodzie... różne pokrzyki, nawoływania i jeszcze jenszości. Już mnie to nieco pocieszyło, że on pojawił się w taki sposób, jakeśmy go