Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tała się więc żwawo cała załoga i wnet odzyskano humory. Harvey brał nieraz cięgi od Długiego Dżeka za to, że (jak powiadał Galway’czyk) „frasował się niby chory kocur, tem, na co nie było rady“. W tych posępnych dniach nieraz zamyślał się o tem lub owem, a potem zwierzał się Danowi ze swych myśli. Dan zgadzał się z nim w poglądach — nawet gdy chodziło o to, by prosić o pierożki, zamiast je „zahaczać“.
W tydzień później obaj chłopcy o mało co nie przewrócili Hattie S. szamocąc się z rekinem, którego usiłowali zakłuć starym bagnetem, przywiązanym do kija. Złowrogi potwór ocierał się o czółno, natarczywie dopominając się o pomniejsze ryby. Cud zaiste, że wszyscy trzej zarówno wyszli cało z tej utarczki.
Wkońcu, po długiej zabawie w ciuciubabkę pośród doki, nadszedł dzień, w którym Disko krzyknął w stronę galardy:
— Raźniej, chłopcy! Jużeśmy w mieście!