Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dan kopnął Harveva pod stołem, a Harvey zachłysnął się zawartością swej czarki. — A jakże, jakże — ozwał się Salters, czując, że honor jego doznał pewnej satysfakcji. — Dyć zanim-em zacząn z nimi gadać, pedziałem im, że to nie moja sprawa.
— Jest w tem racyja — wtrącił się Tom Platt, obeznany z etykietą i dyscypliną — jest w tem racyja; powinieneś był, Disku, zabronić mu mówić już wtedy, kiej wedle twej rachuby zanosiło się na to, że rozmowa będzie taka... jaka być nie powinna...
— Ino żem nie wiedział, że ona taka będzie — odpowiedział Disko, widząc że nie pozostało mu nic innego jak tylko wycofać się z honorem. — Nie mogłem tego zrobić...
— Co znowu! Dyć można było to zrobić — ozwał się Salters — przecie jesteś nad nami szyprem. Jabym tu na kużdy twój znak zara z chęcią przerwał tę gawędę... nie z przekonania, ani też inszych pobudek, ale żeby dać dobry przykład tym dwu naszym utrapionym chłopakom.
— Czy nie mówiłem ci, Harveyu — szepnął Dan — że wszystko na nas się skrupi nim się spostrzeżemy? Zawdy on wyjedzie z tymi „utrapionymi chłopakami!“ ale onego widowiska tobym ci nie chciał stracić, nawet gdyby mi ochfiarowano pół partu rybackiego... i to samo wielgie płastugi!
— W kużdym razie trza było rzecz jedną rozeznawać od drugiej, — oświadczył Disko. Błysk nowych do-