Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Szkoda! Przydałby ci się w łepecie mały otwór, by przezeń naciekła choć odrobina mądrości! — dociął mu Ikki i czym prędzej zaszył się w gęstwinę, nie chcąc, by go chłopak wytarmosił za szczeciaste wąsy.
Mowgli natychmiast powtórzył swemu nauczycielowi wszystko, co był opowiadał jeżozwierz. Baloo sposępniał i mruknął jakby sam do siebie:
— Gdyby tu szło tylko o mnie, już bym teraz zmienił łowisko, zanim inni o tym samym pomyślą. Atoli łowy wśród obcych zawsze kończą się zwadą... a moje człowieczątko mogłoby przy tym oberwać jakiego guza. Zaczekajmy jeszcze trochę i zobaczymy, jakim kwiatem zakwitnie mohwa.
Wkrótce nastała wiosna — atoli drzewo mohwy, ktore Baloo tak ukochał, nie zakwitło wcale. Zielonawe, żółto nakrapiane woszczyste pąki powiędły od gorąca, a gdy Baloo, stanąwszy na dwóch łapach, potrząsnął drzewem, na ziemię spadło zaledwie parę płatków o niemiłej woni.
Ale to był dopiero początek. Później było znacznie gorzej. Skwar niepohamowany jął wdzierać się piędź za piędzią w sam matecznik dżungli, zmieniając jej zieleń w barwę żółtą, następnie brunatną, wreszcie czarną. Zioła i krzewy, rosnące na zboczach parowów, wypaliły się doszczętnie, przeobraziwszy się w kłębowisko połamanych badyli i obwisającego martwo prętowia. Jeziorka, ukryte w leśnej gąszczy, skurczyły się i zgęstniały, a najlżejszy ślad stopy na ich brzegu utrwalał się tak wyraziście, jak gdyby był odlany w żelazie. Dzikie pnącze, zazwyczaj jędrne i soczyste, teraz traciły swą giętkość i prężność, sztywniały i odrywały się od pni drzewnych, zamierając na ścielisku leśnego podszycia; bambusy poschnięte sterczały beznadziejnie, chrzęszcząc za każdym podmuchem gorącego wiatru, a mech odpadał ze skał, utajonych w głę-