Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

misia, sapiącego ciężko i wygrzebującego korzonki na stokach górskiej doliny.
Z rozpoczęciem wędrówki gwar porzuconego świata dzwonił mu jeszcze w uszach, podobnie jak gwar tunelu rozlega się jeszcze przez chwilę za pociągiem, który zeń wyjechał. Lecz po przebyciu przełęczy Mutteeanee wszystko ucichło — i Purun Bhagat był pozostawiony sam sobie. Szedł, przyglądał się i rozmyślał — wodząc wzrokiem po ziemi i myślą po obłokach.
Pewnego wieczoru przebył najwyższą przełęcz, jaka stanęła mu w drodze — wspinanie się na nią zabrało mu całe dwa dni — i ujrzał łańcuch śnieżnych szczytów, opasujących cały widnokrąg: były to góry, mierzące od piętnastu do dwudziestu tysięcy stóp wysokości; wydawały się tak bliskie, iż, rzekłbyś, można było dorzucić do nich kamieniem — w rzeczywistości jednak znajdowały się w odległości mil kilkudziesięciu. Przełęcz wieńczyły gęste ciemne bory; rosły tam deodary, orzechy włoskie, dzikie czereśnie, dzikie oliwki i dzikie grusze, najwięcej jednak było deodarów, czyli cedrów himalajskich.
W cieniu deodarów wznosiła się opuszczona kapliczka bóstwa Kali — zwanego też Durga, albo Sitala — które tu i ówdzie doznaje czci, jako mające moc ratowania od czarnej ospy.
Purun Dass zamiótł kamienną posadzkę, uśmiechnął się do rozdziawionej gęby bóstwa, założył sobie w głębi kapliczki małe palenisko z gliny, rozpostarł skórę antylopy na posłaniu z świeżego igliwa, włożył pod pachę godło swoje — bairagi, czyli kostur o mosiężnej rękojeści — i usiadł, by wypocząć z podróży.
Tuż u stóp jego staczało się zbocze górskie, ciągnące się stromo hen ku przylepionej do urwiska gromadce kamiennych domków o dachach z ubitej ziemi. Wokoło tej