Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Widzę, że z ciebie prawdziwy wywłoka — odkrzyknął mu się Mowgli — ale pomówimy z sobą dopiero wtedy, gdy dhole wszystkie polegną. Życzę wam wszystkim pomyślnych łowów!
I uniesiony dzikim podnieceniem, pomknął na oślep w czarny mrok nocy, nie zważając na to, co miał pod stopami; nic też dziwnego, że wkrótce runął jak długi na ziemię, uwadziwszy o splątane cielsko pytona Kaa, czatującego na tropie zwierzęcym koło rzeki.
— Kusz-sz-sz! — ofuknął go wąż gniewnie. — Czyż zgadza się z obyczajami dżungli urządzanie hałasów i tartasów po nocy i przeszkadzanie drugim w łowach... zwłaszcza, gdy zwierzyna tuż — tuż nadciąga?
— Przyznaję się do winy — odrzekł Mowgli, powstając — Ciebie to właśnie szukałem, o Płaskogłowy, ale ilekroć cię spotkam, jesteś dłuższy i szerszy o całą długość mej ręki! Nikt w całej dżungli mierzyć się z tobą nie może, o mądry, stary, silny i przepiękny Kaa!
— Dokądże trop ten zmierza? — spytał Kaa łagodniejszym głosem. — Niedalej jak miesiąc temu, pewien człowieczek, uzbrojony nożem, rzucał mi na łeb kamienie i lżył mnie, niby żbik nikczemny, brzydkimi przezwiskami... za to, żem sobie spał na otwartej polanie.
— Tak, tak... i jeszcze za to, że gdy Mowgli polował, tyś rozpędzał na cztery wiatry wszelką ściganą przez niego zwierzynę... Tak, Płaskogłowy, zamiast usunąć mi się z drogi i przepuścić zwierzynę, leżałeś jak pień głuchy i nie zważałeś na moje gwizdania — odrzekł spokojnie Mowgli, sadowiąc się na wzorzystych splotach wężowych.
— Teraz zaś ten sam człowieczek przychodzi do tegóż płaskogłowego węża i głaszcze go czułymi i pochlebnymi