Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy Hathi zapytuje, nie ma co zwlekać z odpowiedzią, toteż Shere Khan odezwał się tonem ugrzecznionym:
— Nie inaczej. Moja to była noc i mój przywilej. Wiesz przecie o tym, Hathi.
— Owszem, wiem — odpowiedział Hathi, a po chwili dodał: — Czy napiłeś się do syta?
— Tak, na dziś mi wystarczy.
— W takim razie oddal się stąd. Rzeka jest na to, by z niej pić, a nie na to, by ją brudzić. Prócz Kulawego Tygrysa nikt nie zdobyłby się na to, by przechwalać się swym prawem, gdy ludzie na równi z plemionami dżungli cierpią biedę. Ale, czyś czysty, czy nieczysty: wracaj na swe leże, Shere Khanie!
Ostatnie słowa zabrzmiały jak głos srebrnych trąb. Na to hasło trzej synowie Hathiego postąpili pół kroku naprzód — zgoła bez potrzeby zresztą: w tejże chwili bowiem Shere Khan dał drapaka, nie śmiejąc choćby jednym mruknięciem wyrazić swego niezadowolenia. Wiedział dobrze — i nie on tylko jeden — że ostatecznie Hathi jest przecie najwyższym dygnitarzem całej dżungli.
— O jakim to przywileju wspominał Shere Khan? — szepnął Mowgli w ucho Bagheerze. — Wszak Prawo Puszczy głosi, że zabijanie człowieka jest zawsze czynem hańbiącym. A jednak Hathi powiada...
— Spytaj go sam o to, Mały Bracie! Ja nie potrafię ci na to odpowiedzieć. Zresztą cóż mnie obchodzą jego przywileje! Gdyby Hathi nie wdał się w tę sprawę, dałabym-ci ja temu kulawemu rzeźnikowi tęgą nauczkę! Przychodzić do Skały Pokoju tuż po zamordowaniu człowieka... i jeszcze przechwalać się tym zabójstwem... to zaiste postępek godny szakala! Nie mówię już o tym, że nam ten łotr zanieczyścił wodę!